sobota, 30 czerwca 2012

Opowieść Eugeniusza Kinasza


   W istocie Eugeniusz Kinasz był więziony na Syberii w latach 1940-1941, resztę niewoli przeżył w Kazachstanie. Zbrodnią 3-letniego chłopca, urodzonego w 1937 roku, byli przedsiębiorczy rodzice, właściciele kamieniołomu na Kresach, w Białym Kamieniu nad rzeką Zbrucz. 
   Rankiem 10 lutego 1940 roku żołnierze radzieckiego NKWD stłoczyli jego rodzinę w bydlęcym wagonie - wraz z innymi - i przewieźli na Syberię, do Kraju Ałtajskiego. Transport zajął NKWD tylko jeden miesiąc. Chłopczyk - z braku miejsca umieszczony na wysokiej półce ciemnicy na kołach - zdążył utracić zdolność chodzenia.
   Wycieńczony cyngą - szkorbutem syberyjskim z biegunką - został zamknięty przez strażnika w kostnicy. Był maleńkim żywym trupem. Instynkt i wola życia spowodowały, że w ciemnościach między zwłokami wyszukiwał zwęglone drewno i zjadał je. Ten węgiel drzewny uzdrowił go.
   Nie trzeba było ich specjalnie strzec: mrozy, ogromna przestrzeń, niedźwiedzie i wilki odstraszały przed ucieczką większość zesłańców. Nieliczni śmiałkowie zazwyczaj byli wyłapywani przez tuziemców i skazywani na obozy kołymskie.
   Przeżyli dzięki temu, że jego rodzice nauczyli się oszukiwać władzę radziecką. Zmuszeni do głodowej pracy na akord przy wyrębie tajgi, gdy tylko mogli przedstawiali do zaliczenia drewno już wcześniej zabrane przez władze.
   W 1941 roku, po napaści Niemiec na ZSRR i układzie Sikorski-Stalin, pozwolono im przesiedlić się do Kazachstanu. Jechali na odkrytych platformach. Tu było ciepło - gorąco w ciągu dnia, chociaż zimno w nocy - ale głód ciągle im towarzyszył. W tym klimacie okazało się, że najważniejsza jest woda. Tata wstąpił do Armii gen. Andersa - było im jeszcze trudniej - więc chłopiec całe dni spędzał na zdobywaniu pożywienia. Nie mógł jeszcze oficjalnie pracować, bo nie miał jeszcze siedmiu lat. Aby przeżyć był towarzyszem Kazachów, ale i oszustem i złodziejem.
   Do Polski rodzina powróciła w 1946 roku dzięki układowi rządowemu. Przedtem byli poddani długotrwałemu śledztwu i wielokrotnie przesłuchiwani, bo wszelkie dokumenty tożsamości zabrano im na samym początku niewoli.
         
Opowieść powstała dzięki Jerzemu Gorczyńskiemu, prezesowi klubu Cross Opole.

środa, 27 czerwca 2012

Opowieść oświęcimska Numeru 149894


   Doskonale pamięta żołnierza w niemieckim mundurze idącego od szosy widocznej z leśnego obozowiska, założonego przez mamę i babcię. Obozowali już bliżej ludzi. Spali tam w hamakach i szałasie zrobionym przez mamę. Był rok 1943, od tamtych chwil minęło już 69 lat, a on pamięta to doskonale. Wciąż widzi tego człowieka w niemieckim mundurze idącego wolno przez las w ich kierunku. Przyszedł do nich nakazać stawienie się na zbiórce w nieodległej wiosce.
   Chłopczyk miał wtedy 5 lat. Urodził się w 1938 roku na Białorusi. Był najstarszym synem Polki, miał starszą siostrę i troje młodszego rodzeństwa. Pamięta dobrze spalony dom rodzinny i leśny obóz partyzancki wśród bagien: rozproszone biwaki rodzinne połączone siatką wydeptanych ścieżek. Pamięta wystrzały ojca broniącego krów przed wilkami. Ale gdy ten żołnierz w niemieckim mundurze zbliżał się do nich - Niemców było już wtedy w ich okolicy dużo - ojciec już nie żył: partyzant, zdradzony przez swoich, zabity przez hitlerowców.
   Przez obóz przejściowy w Witebsku zostali przewiezieni do Auschwitz (nie do Oświęcimia), do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. Było po północy, około godziny pierwszej, drugiej. Auschwitz wyglądało jak miasto. Zostali skierowani do łaźni. Prowadziły do niej trzy stopnie schodów, schował się obok nich. Gdy już jednak znalazł się w budynku, hitlerowcy nie zapędzili go do komory gazowej. Wałęsał się wśród oprawców. Wciąż pięciolatek. I zobaczył najbliższych wychodzących z komory gazowej, bo Niemcom zabrakło gazu do zabijania ludzi. Skoro mieli żyć, wytatuowali im numery. Mu sześciocyfrowy na przedramieniu. Dzisiaj ten numer jest duży, bo był duży od początku. Mniejszym dzieciom numery tatuowano na udzie. Tak wytatuowana była młodsza siostra, zmarła z wycieńczenia.
   Z mamą, babcią i rodzeństwem dzielił parterową pryczę w baraku. Groźniejsi od nich przestępcy byli skazani przez hitlerowców na spanie pod nimi, na betonie. Chłód i głód były najstraszniejszą codziennością. Później - przez wiele lat, już na wolności - miał zwyczaj żucia papieru, co było powszechne w Auschwitz dla zapełnienia żołądka. Śmierć też była codziennością. Mama i babcia odeszły prawie jednocześnie: dla ich uśmiercenia wystarczył kwartał więziennej pracy w Auschwitz-Birkenau. Była zima, więc zwłoki pomordowanych były palone, albo składowane. Pięciolatek chciał pożegnać się z mamą, więc otworzył drzwi szopy, gdzie leżały zamarznięte, sztywne ciała. I natychmiast z przerażenia drzwi zamknął.
   Myszy nie brzydził się jednak, a glisty żołądkowe wychodzące mu z ust odkładał na pryczy. Groźniejsze były wszy roznoszące choroby zakaźne. Największy skarb obozowy łyżka - nie mogła zaginąć, a służyła i do jedzenia, i do skrobania się - była i do zabijania wszy. Zaraz po wyzwoleniu obozu, w styczniu 1945 roku, dostał bochenek chleba od radzieckiego żołnierza. W czasie snu myszy wydrążyły w chlebie korytarze. Nie przeszkodziło mu to w zjedzeniu resztek chleba z apetytem. Ale przedtem musiał w Auschwitz samotnie przeżyć szósty rok życia i jeszcze dwa tygodnie po wyzwoleniu. Dorośli nawet tam pomagali dzieciom. Pamięta chleb z marmoladą otrzymywany od warszawianki Anny, bo do sierpnia 1944 roku dostawała paczki. Także hitlerowcy pozwalali dzieciom na chodzenie po obozie. Ale już kobietom nie: pamięta moment jak do jednej z matek oprawca strzelił z wieży wartowniczej zabijając ją strzałem prosto w oko. Pamięta też śpiewne modły Żydów opłakujących zmarłych i zwłoki wyrzucane rano przed barak.
   Jasnowłosy chłopiec nie został wywieziony do Niemiec, bo w decydującym momencie był chory. Wcześniej był poddawany badaniom i eksperymentom, w tym przez Mengelego. Pracownicą i świadkiem Mengelego była Apolonia z Warszawy. Został sam, zapłakany, w baraczku palacza krematorium.
   Z obozu został zabrany, wraz z gromadką dzieci przez pracownicę Czerwonego Krzyża, Panią Bunsch-Konopkę, i jednokonną furmanką - przez zawieje i zaspy śnieżne - zawieziony do Harbutowic pod Krakowem. Stamtąd przewieziono go do prewentorium Bucze koło Skoczowa. Zginąłby wtedy od znalezionego granatu - do dzisiaj nosi w nodze jego odłamek - z powodu niewiedzy wychowawczyni.
   Chorował później przez wiele lat, właściwie choruje wciąż. W latach 1945-1949 szczególnej pomocy udzieliły mu zakonnice. Nadano mu metrykę urodzenia i ochrzczono w Górkach Wielkich koło Skoczowa. Wychował się na Opolszczyźnie, początkowo w Czarnowąsach. Jako 17-latek usamodzielnił się w Głuchołazach. Ale jeszcze przez wiele lat - w czasach bierutowskich i gomułkowskich - miał poczucie, że jest przestępcą i wstydził się swojej przeszłości. Ukrywał ją. Pracą własną i z pomocą ludzką, ukierunkowany przez angielską fundację, za odszkodowania niemieckie wybudował w Głuchołazach dom. W 1994 roku zatroszczył się o jego renowację i postawienie na nim spadzistego dachu, koniecznego w górach. Przed kilku laty dzięki pomocy kustosz Auschwitz i telewizji rosyjskiej odnalazł rodzinę, w tym brata i siostrę, na Białorusi.
   Grzegorz Tomaszewski żyje wśród nas - od 54 lat z żoną Haliną, teraz już z prawnukami - jako żywy, cudowny świadek. Halinie i Grzegorzowi bardzo dziękuję za to, że są.

sobota, 23 czerwca 2012

środa, 6 czerwca 2012

ACTA inaczej

   4 czerwca br.  Creative Commons Polska (oddział międzynarodowego stowarzyszenia tworzącego zasady przeciwstawne restrykcyjnym - domyślnym - regułom prawa autorskiego, które stawiają coraz większe bariery wolnemu przepływowi informacji) wydał plakat poświęcony licencjom Creative Commons (CC). Istnieje 6 licencji CC wynikających z czterech warunków udostępniania utworów. Najpopularniejsza jest chyba licencja Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach (CC-BY-SA) zezwalająca na kopiowanie, dystrybucję, wyświetlanie i użytkowanie pochodnych dzieła, pod warunkiem że będzie ono opublikowane z informacją o twórcy i na takiej samej licencji.
   Twórcą plakatu jest Piotr Chuchla.
   
   Plakat  zachwyca połączeniem rygorów prawa, rzetelności nauki i piękna sztuki.
   Formą wywodzi się z Mendelejewa:

   Kompozycją przypomina Velazqueza:
























Diego Rodriguez de Silva y Velázquez
Las Lanzas

   Wykonanie jest jak u van Gogha:
Vincent Willem van Gogh
Pole pszenicy z krukami

niedziela, 3 czerwca 2012

I zasada Russella


   Niccolò di Bernardo dei Machiavelli (ur. 3 maja 1469 r. we Florencji, zm. 21 czerwca 1527 r. tamże) – urzędnik i historyk - napisał traktat o sprawowaniu władzy pt. Książę, który sprawił, że powstał termin makiawelizm, od opisanej przez niego zasady, iż w działaniu cel uświęca środki.
   Bertrandowi Russellowi (1872–1970) – angielskiemu filozofowi i matematykowi - przypisuje się zasadę przeciwną: Godziwych celów nie osiąga się niegodziwymi metodami.
   Postulat Russella pięknie wyraził polski badacz Feliks Karol Koneczny (ur. 1 listopada 1862 r. w Krakowie, zm. 10 lutego 1949 r. tamże) w napisanej u schyłku życia rozprawie Państwo i prawo w cywilizacji łacińskiej:
   "Formalistyka stanowi wylęgarnię kruczków i wykrętów; wytwarza się istne żonglerstwo formalnościami...
   Nie obejdzie się prawo bez formalności, lecz muszą one mieć swe granice, które wskaże rozważanie prawa ze stanowiska przyzwoitości. Formalność prawna jest potrzebna do wartości istoty aktu prawnego, lecz ta sama formalność nie posiada żadnego znaczenia, jeżeli jej nie towarzyszy istota prawa, to jest, słuszność sprawy. Zwłaszcza nie może mieć znaczenia formalność oparta na kłamstwie. Nadawanie waloru kłamstwu świadczyłoby o złej woli... Etyka najwyższą prawa komentatorką!
   Etyka i prawo są w dziejach cywilizacji sprzężone ściśle, bo tworzą jedną całość, zgodną w motywach i w przejawach. Niezgodność stanowi zawsze klęskę publiczną...
   Wspólne pojęcia prawne stanowią drugą - po wspólnym języku - więź społeczną. Trzeba atoli trzymać się ściśle określenia: pojęcia prawne - lecz nie "prawo", bo ono może być tym pojęciom wrogie. Może nawet być układane nieprzyjaźnie, jako środek do rozsadzania społeczeństwa. Jeżeli to są formułki prawnicze zamiast sumienia, formułki zdane na samowolę każdorazowej władzy...
   Uderza też wzmagająca się coraz bardziej skłonność do szybkiej zmiany praw; można by to nazwać wyścigami w burzeniu praw. Prawodawstwo staje się rodzajem radykalizmu, a radykalizm atrybutem prawodawstwa; także radykalizm tempa. Pozostawmyż radykalizm raczej etyce! ...festina lente, żeby ustaw nie zmieniać bez istotnej potrzeby, a w razie potrzeby nie robić tego nagle."
   Zasada Russella-Konecznego jest oczywiście ważna tak dla społeczeństwa, jak i jednostki.
Danuta Żerdzicka
Moje Łąki